Wiersze - Charles Baudelaire strona 46

Klejnoty

Nagą była najdroższa. Mej żądzy powolna
Zachowała klejnotów jeno błyskawice
Wiedząc, jak barw muzyka upoić mię zdolna
Przypominając dumne Maurów niewolnice.

Gdy w tańcu pobrzęk ciśnie - szyderczy, stalowy -
Ten tłum połyskujący od blach i kamieni,
Coś mię porywa! Nurt krwi w serce bije nowy,
Kiedy dźwięk ze światłością się brata i mieni.

Iskrząc się więc leżała, rozświetlając łoże,
I ze stosu poduszek uśmiechem wabiła
Miłość moją głęboką, pieściwą jak morze,
Co je wybrzeża ciągnie tajemnicza siła.

Wzrok jak w poskromionego utkwiwszy tygrysa,
Rozmarzona, leniwe odmieniała pozy -
A pełność róży, zlana z świeżością irysa,
Nowym czarem zdobiła te metamorfozy;

Jej ramiona, jej nogi - biodra w upojeniu
Własnej chwały - i fala łabędziego łona
Płynęły przed oczami jak w jasnowidzeniu;
I jej brzuch, i jej piersi - mej winnicy grona -

Szły ku mnie, pieszczotliwsze od Aniołów Złego,
Aby zamącić spokój w starganym sumieniu
I duszę mą ze szczytu zwlec kryształowego,
Gdzie, spragniona pokoju, legła w ukojeniu.

Zdawało się chwilami, że kaprys zuchwały
Biodra Antiopy z torsem powiązał efeba,
Tak się bujnie jej lędźwie w kibić przelewały
- Na smagłym ciele szkarłat lśnił zachodu nieba! -

Że lampa cicho zgasła w wyczerpaniu sennym,
Tylko kominek izbę oświetlał ognistą;
Ile razy westchnieniem wybuchał płomiennym,
Krwią nasycał tę skórę jak ambra złocistą.

Koty

Kochankowie namiętni i sawanci chłodni,
Kiedy czas ich dojrzewa, jednako sprzyjają
Pysznym kotom łagodnym, co mieszkań są chwałą,
Jak oni zasiedziałe u domowych ogni.

Przyjacioły nauki i lubieżnych chęci
W ciszę się pogrążają przez grozę ciemności;
Ereb gońców żałobnych dałby im godności,
Gdyby dumę swą służbie umiały poświęcić.

W zamyśleniu majestat mają niedościgły
Wielkich sfinksów, co w głębi pustyni zastygły,
Jakby w wieczny zapadły sen odrętwiający.

Po ich lędźwiach rozdajnych płyną skry magiczne
I gwiezdnymi pyłami, jak piach migoczący,
Połyskują ich błędne źrenice mistyczne.

Do Kreolki

W kraju pieszczot słonecznych i woni uroczej -
Pod namiotem drzew wiecznie odzianych szkarłatem
I palm rozkoszną drzemkę lejących na oczy -
Znałem śliczną Kreolkę, ukrytą przed światem.

Biust jej pełny jest wdzięku; w cerze swej jednoczy
Cudowna czarnobrewa żar z bladości matem;
Jako Diana-Łowczyni śmiała, smukła kroczy;
W uśmiechu spokój, wzrok lśni dumy majestatem.

Gdybyś zwiedziła, pani, kraj chwały uznany,
Brzeg zielonej Loary, wybrzeża Sekwany,
O piękna, godna zamczysk starych być ozdobą,

W ich cieniu wnet by trysły tysiące sonetów
Z podbitych przez twe wielkie oczy serc poetów,
Nad twe czarne Murzyny korniejszych przed tobą.

Zapach Egzotyczny

Kiedy przymknąwszy oczy w ciepły zmierzch jesieni
Wdycham twojego łona upalnego wonie,
Widzę szczęśliwe rzeki, w których słońce płonie
Monotonne i blaskiem na fali się mieni.

Oto wyspa leniwa, jakieś dziwne drzewa
I wspaniałe owoce natura jej dała;
Mężczyźni mają wiotkie, ale silne ciała,
A wzrok kobiet przedziwną szczerością zdumiewa.

Wiedziony twym zapachem w sfer cudownych stronę,
Widzę port, a w nim maszty i zwinięte żagle,
Jeszcze teraz morskimi falami znużone,

Kiedy się nad zielonym tamaryszkiem waży
Woń w powietrzu i w nozdrza moje wnika nagle,
Mieszając się w mej duszy z śpiewem marynarzy.

Wyrzut Pośmiertny

Kiedy nareszcie zaśniesz, piękna pomrocznico,
W głębinie mauzoleum czarno-marmurowej,
Co wystarczy ci tedy za strojną alkowę,
I kiedy dół wilgotny ci będzie ""łożnicą,

Kiedy zimnym uściskiem marmury pochwycą
Piersi twej cud i serce twoje purpurowe...
Gdy wzbronią mu snów dawnych żądną snuć osnowę,
A stopom biec gościńców miłosnych tęsknicą...

Mogiła, powiernica snów moich tajemnych,
(Bowiem mogiła zawsze poecie jest wierna)
W tych nocach, co nie znają snu - długich i ciemnych,

Rzeknie: "Cóż ci, miłości kapłanko niewierna,
Żeś nie zaznała - za czym płaczą zmarłych oczy?
I czerw ci jak serdeczny wyrzut - ciało stoczy."

‹‹ 1 2 43 44 45 46 47 ››