Wiersze - Charles Baudelaire strona 4

"Błogosławieństwo"

Kiedy przez potęgi najwyższej zrządzenia
Na świat ten smutku, nudy, poeta zstępuje,
Zaciskając pięść matka pełna przerażenia
Złorzeczy Bogu, który nad nią się lituje:

"Lepiej mi było zrodzić gadzin całe roje,
Niż karmić własną piersią to szyderstwo losu!
Nocy! rozkosze marne ja przeklinam twoje,
W których żywioł mój począł tę klątwę niebiosów!

Skoro ze wszystkich niewiast na tom przeznaczenia,
Ażeby w smutnym sercu męża budzić wstręty,
Gdy nie mogę szczenięcia, płodu swego łona,
Rzucić w ogień, jak jaki list miłosny zmięty,

Nienawiści twej ciężar, którym zgniatasz w gniewie,
na twoich złości zrzucę narzędzie przeklęte,
I tak pognę gałęzie w tym nikczemnym drzewie,
Że pączki nie zakwitną, jadem przesiąknięte!"

Toczy tak i połyka pianę swej wściekłości
I nie chcę znać wyroków, które głoszą losy,
Wznosi sama w Gehenny przepastnej ciemności
dla zbrodni macierzyńskich przeznaczone stosy.

Lecz w niewidzialnych skrzydeł anielskich promieniu
Wyklęte dziecko słońca upaja się czarem,
I w każdym swym napoju, w każdym pożywieniu
Odnajduje ambrozję z różanym nektarem.

Igra z wiatru powiewem i z chmurami gwarzy,
Hymn o drodze krzyżowej nuci w zachwyceniu;
A duch, co w drodze życia stoi mu na straży,
Płacze, widząc, że wesół jak ptak w lasów cieniu.

Każdy, którego on swą miłością obdarza,
Patrzy trwożnie lub jego zuchwały milczeniem
Nienawiść swą ku niemu okrutną rozżarza
I z serca chce mu skargę wydrzeć udręczeniem.

Nieczyste swe plwociny i popiół mieszają
Do win i do chleba, które on spożywa,
Czego dotknie, z obłudą zaraz odrzucają,
Kto w ślad jego stąpi, skargą nań się zrywa.

Jego żona tak woła na miejscach publicznych:
"Ponieważ mnie uwielbia i darzy pieszczotą,
Odgrywać rolę bogiń ja będę antycznych,
Jako one chcę także okryć się pozłotą;

Upoję się nardami, kadzideł wonnością,
Mięsem, winem; giąć każę przed sobą kolano,
I z uśmiechem w tym sercu płonącym miłością
Czci zażądam, co tylko bóstwu jest przyznaną.

A gdy mnie ta bezbożna już znudzi zabawa,
Położę na nim wątłe a mocne me dłonie
I paznokciami mymi, jakby Harpia krwawa,
Znajdę drogę do serca w poszarpanym łonie.

Jakoby młode pisklę drżące, przerażone,
Wydrę z łona krwią świeżą czerwone to serce,
I żeby me nakarmić zwierzątko pieszczone,
Cisnę mu je na ziemię w szyderstw poniewierce!"

Ku niebu, gdzie wzrok jego widzi tron wspaniały,
Poeta jasny wznosi pobożne ramiona,
I woła, duchem wieczystym w blaskach tonąc cały
I nie czując, jak ludów wre wściekłość szalona:

"Błogosławion bądź, Boże, co dajesz cierpienie,
Jako boskie lekarstwo na grzech przeklęte,
jako balsamów drogich i przeczystych tchnienie,
Które sposobią silnych na rozkosze święte!

Wiem, żeś Ty dla poety wyznaczył mieszkanie
Wśród zastępów szczęśliwych twych świętych legionów,
Że wzywasz go, gdzie radość wieczna i śpiewanie,
Do chórów archanielskich Mocarstw, Cnót i Tronów.

Wiem, że bóle szlachetność rodzą tylko w łonie,
Tej ziemia mi nie zniszczy, ni piekieł otchłanie,
A na sploty mistycznych blasków w mej koronie
Zaledwo wszystkich czasów i wszechświata stanie.

Starożytnej Palmiry zgubione klejnoty,
Wszystkie twoje metale, perły z głębi morza
Nie wystarczą, ażeby stworzyć blask ów złoty,
Którym lśni mój diadem, jakby jasna zorza;

Uwity bowiem będzie z przezroczystej światłości
Czerpanej z świętych ognisk najpierwszych promieni,
A których ludzkie oczy, w swej całej piękności,
Zwierciadłem tylko nędznym są i pełnym cieni!"

tłum. Stanisław Korab-Brzozowski

"Błogosławieństwo"

Gdy zrządzeniem wyroków wyższych, niezbadanych
Ujrzy światło Poeta w tym trudów padole –
Matka szalona miota z ust trwogą wezbranych
Bogu, co ją pociesza, bluźnierstwa i bóle:

-„Ach, czemuż nie wydałam na świat gada raczej,
Niźli swą piersią karmić tę oto poczwarę!
Przeklęta nocy szału – zarodku rozpaczy –
Gdy łono me poczęło tę za grzechy karę!

Mnie między niewiastami do tej roli sprośnej
Obrałeś, bym się męża stała obrzydzeniem –
A nie mogę na ogień, jak karty miłosnej,
Rzucić tego potworka, co mej sławy cieniem.

Mściwą ręką dotknąłeś me łono matczyne –
A ja twą złość odwrócę na twe pokaranie
I bezlitośnie skręcę tę nędzną krzewinę,
By nie rozkwitły pąki jadowite na niej!”.

Tak własnej nienawiści złą pianą się truje
I, na światło przeznaczeń wiekuistych ciemna,
Sama w głębiach Gehenny swej duszy gotuje
Narzędzia męczarń dziecka ta matka przyziemna.

Lecz pod pieczą Anioła, danego przez nieba,
Wydziedziczone Dziecię do słońca się zrywa –
Z prostej wody krynicznej, z powszedniego chleba
Nieśmiertelną ambrozję i nektar dobywa.

Igra z wiatrem, co wieje, z obłokami gada,
Upaja się, hymn nucąc o krzyżowej drodze –
Tak, że Duch, co go śledzi, kroki jego bada,
Łzy ma w oczach, gdy widzi tę jasność w niebodze.

Gdzie się z miłością zwróci, niechęcią go darzą,
Albo też, ośmieleni tym, że taki cichy,
Ludzie zimno próbują, czy bólem twarz skażą,
Promienną - ćwicząc na nim okrucieństw zmysł lichy.

Do chleba mu i wina z zawziętością mściwą
Dosypują popiołu garście – albo plwają;
Odrzucają z odrazą – szczerą czy fałszywą –
Czego dotknął; stóp jego ślady omijają.

Wielbiona żona głosi w ulic wszystkich rogach:
„Skoro boską mą piękność zwą jego kancony,
Przeto, na starożytnych wzorując się bogach,
Słuszna jest, że się każę ozłocić jak one;

Więc kadzidłem i myrrą upajać się będę.
Na klęczkach składanymi mięsami i winem,
Aż obyczajem boskim krwawą moc zdobędę –
By serce co ubóstwia, hołd złożyło czynem!

Bo gdy znudzą te hołdy, farsy i pokłony,
Dłoń moja nań pieszczona, ale silna spadnie,
I paznokcie różowe, niby harpii szpony,
Do serca jego drogę utorują snadnie:

Jak pisklę, trzepoczące w dłoni przy ujęciu,
Wyszarpię z jego piersi serce, krwią broczące.
I, chcąc uciechę sprawić lubemu zwierzęciu,
Z pogardą na żer cisnę je – ciepłe, dymiące!”.

W Niebo, gdzie koło tronu z słońc płoną gromnice,
Poeta jasny wznosi dłonie rozmodlone –
Zaś rozległe górnego ducha błyskawice
Zasłaniają mu złości wybryki szalone:

-„Bądź błogosławion, Boże, co zsyłasz cierpienia,
Jako szczytne lekarstwo na nasz brud i grzechy –
Tę najprzedniejszą szkołę ogniową sumienia,
Która wyrabia silnych na wzniosłe uciechy!

Wiem, dla Poety miejsce Ty chowasz poczesne
W kadrach błogosławionych twych świętych Legionów,
Bowiem tam nań czekają gody nie doczesne
Pośród Cherubów, Mocy, Panowań i Tronów.

Wiem, że cierpienie tytuł szlachectwa jedyny –
Straszny piekłu, doczesnej nie żądny zapłaty;
Że, aby spleść mój wieniec – mistyczny, bez winy –
Trzeba by wszystkie czasy powołać i światy.

Jednak, gdyby Palmiry kosztowności dostać,
Nieznane dobyć kruszce z ziemi – perły z morza –
Twą ręką osadzone nie mogłyby sprostać
Memu wieńcowi, co go z olśnień utka zorza;

Bo on uwity będzie z najczystszego brzasku,
Ze świętego ogniska przedwiecznych promieni –
A tych oczy śmiertelne w najwyższym blasku
Są mizernym odbiciem w doczesnej przestrzeni!”.



tłum. Bohdan Wydżga

"Cała"

Dziś rano całkiem niespodzianie
Sam Diabeł przyszedł mnie odwiedzić
I chcąc zaskoczyć mnie pytaniem
Rzecze przymilnie: "Chciałbym wiedzieć,

Pośród prześlicznych częście owych,
Co się składają na jej ciało,
Wśród rzeczy czarnych i różowych,
Co tworzą całość doskonałą -

Co jest najsłodsze?" - Moja dusza
Odrzekła Przeklętemu skromnie:
"Jej piękność cała mnie porusza
I wszystko w niej przemawia do mnie.

A skoro całość tak zachwyca,
Kochanek wybrać nic nie może.
Kojąca jest jak blask księżyca,
Olśniewa niczym ranne zorze;

Jej ciało rządzi się harmonią
I wdziękiem zbyt niewymuszonym,
By analiza słabą dłonią
Mogła zapisać wszystkie tony.

O czarodziejska ty przemiano,
Granica zmysłów mi umyka!
Jej słowa wonią są różaną,
Jej słodki oddech to muzyka!"

"Co powiesz w ten zmierzch..."

Co powiesz, duszo biedna, samotna w zmierzch błogi,
Co powiesz, serce, serce me niegdyś zwarzone,
Tej bardzo pięknej, bardzo dobrej, bardzo drogiej,
Której wzrok boski z ciebie zdjął zwiędłą zasłonę?


- By śpiewać jej pochwały, wznieśmy dumnie czoła:
Jej słodkiej władzy wszelka słodycz pozazdrości;
Uduchowione ciało jej ma woń Anioła,
A jej oko odziewa nas w szatę światłości.


Czyli to będzie w ciszy, wśród nocy samotnej,
Czy to w ulicy, w tłumie, jej zjawisko lotne
W powietrzu tańczy niby płomienie pochodni.


Czasem mówi: "Jam piękna! Niech nad wszystko pomną
Kochać Piękno, jeżeli miłości mej godni.
Jestem Aniołem Stróżem, Muzą i Madonną."

"Cyganie w drodze"

Oto plemię prorocze o oczach płonących
Rusza w drogę dźwigając dzieci na swych barkach
I raz po raz w ich chciwych zanurzając wargach
Skarb bez przerwy gotowy piersi zwisających.

Mężczyźni idą pieszo pod błyszczącą zbroją
Za wozami, gdzie są ich rodziny stłoczone,
Wbijając w niebo oczy smutne, obciążone
Tęsknotą za chimerą nieobecną swoją.

Ze swego piaszczystego cichego schronienia
Pasikonik podwaja frenetyczne pienia,
Cybela mnoży zieleń, drogę dla nich mości,

Z głazu dobywa wodę i kwiaty rozwija
Dla tych wiecznych tułaczy, których wzrok przebija
Hermetyczną zasłonę tajemnej przyszłości.


tłum. Maria Leśniewska

‹‹ 1 2 3 4 5 6 7 46 47 ››