Sowiedź
W pieczarach głuchych pustyń i na szczytach gór -
Kryją się płanetnicze duchy-astrologi,
Bacząc, jakie w ich sercu rozpaczają bogi -
I jaki w nich Erynij syczy wściekły chór.
Serce z bolejącego wydobywszy łona -
Sami w nie kładą ostry badań śledczych nóż,
Aż tryśnie krwawym ogniem purpurowych róż:
Dusza sama przed sobą wstaje obnażona -
I na dwoje rozdarta od upiornych mieczy,
A choć ją furje szarpią - nie cofa się blada -
Lecz, spragniona otchłannych i bezdennych rzeczy -
Oto sama przed soba siebie opowiada -
Walcząc sama ze sobą, sama sobie przeczy -
I wiąże się w potęgę, co bogami włada.
Upojenie
A nigdy życia mrok i lód
Nie da ci, łowcze żywych snów,
Takich królewskich zjaw i złud,
Jak te, co idą z winnych krzów.
Jasnowidzenia jest w nich cud -
I cisza wielka jest - i ów
Potęgi nadczłowieczej nów -
I pieszczot ukojony głód.
Nimf niewidzialnych lekki tan,
Stolice pełne białych wież -
Złotem szumiący żyzny łan -
Moc - ponad nędzę ludzkich rzesz:
Da ci ognisty wina dzban,
Da ci perlisty wina kierz!
Vaisseau-Fantome
Senna - złocista wyspa. Na niej śród zieleni
Zamek. Na baszcie - jasna królewna - w okienku
Z oddali mię przyzywa białą chustą w ręku -
Pójdź - śpiewa - pójdź! tu cisze znajdą potępieni.
Lecz morze wokół huczy, lecz morze się pieni.
Okręt mój opętany płynie w dzikim lęku.
Słyszę echa okropne wszechistnienia jęku -
Pedzę w dal, precz od wyspy, we mgły, po bezdeni.
Widma gonię nieznane, kresy bezpromienne,
Królewna mi zniknęła jak marzenie senne -
Którego więc już nigdy - nigdy nie zobaczę!
Okręt mknie: maszty czarne jak krzyże cmentarne,
A żadle ma z purpury niby krew. A gwarne
Szaleją dookoła morskich burz rozpacze.