Wiersze - Andrzej Poniedzielski strona 3

Jak się czuję

 
 
Jak się czuję - no cóż?
przeszedłem wierzchem tysiąc wzgórz
i tysiąc przepłynąłem burz
I dzięki Bogu wierzchem
Połknąłem kurz z tysiąca dróg
i tenże dobry Bóg
wie co przełknąłem jeszcze
 

I ubawiłem tysiąc dam
i tysiąc wywabiłem plam
w tym pół tysiąca ze słońca
A o drodze to tyle wiem
że każda dobra jest
póki nie widać końca


Jak się czuję, co cóż?
Czasami czuję się jak gruz
a czasem jak niebieski stróż
na wysypisku marzeń
Niekiedy mniemam się jak król
Jedyny wtedy ból -
głupia kolejność wrażeń


Miewałem tyle już co nikt
to byłem nikim parę dni
Myła mnie woda stojąca
O życiu to tyle wiem
że może piękne być
jeżeli się nie wtrącać


Jak się czuję, co cóż?
Złapałem w czapkę tysiąc burz
i tysiąc tanich służb
odbyłem tu i ówdzie
Znalazłem też do Indii skrót
i prawo-lewy but
i proch i koło i próżnię


Może to nie prawda że
przeżyłem tyle no bo gdzie
i skąd wziąć na to sposób
A czemu czuję się
zmęczony dzisiaj
tak jakbym to wszystko zrobił

Jakoś tak

 
Pociemniał blask i moc truchleje, radio nadaje o pokoju,
znak to, że musi - idą święta - kiermasz dobroci i nastroju.
Niebieski Panie, Dyrektorze nim się pojawi pierwsze danie
na wigilijnym, białym stole, znajdziesz coroczne moje podanie.
 
Zamień mój żal na bal, na bal,
a sny pozamieniaj na dni.
Dla Ciebie to kwestia zmiany liter,
dla mnie to życie.
 
Być może po mnie pozostanie tak popularne dziś niewiele,
nie jest tak trudno trafić z życiem między UNESCO a skup butelek.
Więc nie ma sensu ni powodu, abym cię prosił o ratunek,
to tylko moje małe sprawy, ty masz na głowie ten gatunek.
 
Zamień mój żal na bal, na bal,
a sny pozamieniaj na dni.
Dla Ciebie to kwestia zmiany liter,
dla mnie to życie.
 
Niebieski Panie, Dyrektorze, gdzieś między karp, a śledź w śmietanie
składam co roku, mimo wszystko, to podniszczone już podanie.
 
Zamień mój żal na bal, na bal,
a sny pozamieniaj na dni.
Dla Ciebie to kwestia zmiany liter,
dla mnie to życie.
 

Jednocześnie

 
 
Niewyspani się rodzimy
Przychodzimy
Jakby nic się przed nami nie zdarzyło
Śnimy, że to najważniejsze stać się musi
Jednocześnie zjawi się
Nasza młodość, nasza miłość

Jednocześnie
Chcemy żeby jednocześnie
Jednocześnie
Były święta i czereśnie
Jednocześnie
Chcemy być na jawie, we śnie
Jednocześnie

Wieczorami poprawiamy
W myśl niebieskiej koniugacji
Teraźniejszy czas na przeszły
Czekamy aby mądrość
Przyszła tu tą sama drogą
Co nasz wiek
Wiek dopiero co podeszły

Jednocześnie
Chcemy być
Na jawie we śnie

Zakładamy to marzenie
Tak codziennie jak koszulę
Uciążliwe i kosztuje
Suma szczęście nie istnieje
Życie złoty to interes
Piękne jest
A księgowość wszystko psuje

Jednocześnie
Chcemy żeby jednocześnie
Jednocześnie
Były święta i czereśnie
Jednocześnie
Chcemy być na jawie, we śnie
Jednocześnie

Jerzy

 W przechowalni pierzyn
Całą młodość przeżył
Pewien nieszczególnie lotny Jerzy
Gdy na świat wychynął
Tak namolny, świeży
- śpiewał jemu
chór młodzieży:
No i nie uwierzył
Poszedł do żołnierzy
Zbaczniał, spoczniał, palnął coś z moździerzy
I się bardziej zjeżył
Bo starzy saperzy
Nucą, nucą nocą
W wieży
O, Jerzy!
Nie uwierzysz jak
Pięknie można życie przeżyć
O, Jerzy!
Nie uwierzysz jak
Pięknie można życie przeżyć
Potem kochał trochę
Miał komplet talerzy
Potem było późno, potem nie żył
I niebiańskie chóry
Pozłacane rury
Balet prawie bez odzieży
W każdym z nas się szczerzy
Sielankowy Jerzy
Wśród życia gadżetów i obierzyn
I zbieramy skrzętnie
Tysiące podejrzeń
Nie chce, nie chce
Nam się wierzyć
Frajerzy
Nie wierzymy, jak
Pięknie można życie przeżyć...

Kamień

 
 
Kamień, drażniący ciszą
serca niewyjawieniem
trud odsłonięcia wnętrza
zmienia go w dwa kamienie

Chodzimy tak po tym życiu
w rozum średnio zamożni
zuchwali aż po "Dzień dobry"
już przy "Dzień dobry" - ostrożni

Wypatrujemy barwnych plam
na niebie szaro-ubogim
Łowcy motyli w czapkach na bakier
znów cel wyblakły w pół drogi

Patrzymy w swoją nową stronę
jak gdyby nic się nie stało
najgorzej, że trzeba od nowa
wrony malować na biało

I może kiedyś, później,
gdzieś tam przy końcu drogi
naturalnością rzeczy zdumieni
spojrzymy wreszcie pod nogi

Kamień drażniący ciszą
serca niewyjawieniem
Trud odsłonięcia wnętrza 
zmienia go w dwa kamienie

Klękniemy przed starą kaplicą
dobrych rad i ostrzeżeń
i chyba będziemy się modlić
trochę za długo i nieszczerze.

‹‹ 1 2 3 4 5 6 7 ››