Pożegnanie z psem
na szept mój wielki łeb się poruszył.
no cóż, mój drogi - bieda.
przykro mi bardzo, ale brak funduszów.
trzeba cię sprzedać.
już nie będe pod przewodem twoich czujnych uszu
brnął w puszcz matecznikach, wykrotach.
nie będzie już puszczy,
będzie park jordana - pełen błota.
ach, jakie ty miałeś skoki i szusy,
jak szczałeś z łapy triumfalnym zadarciem,
wiatr płoszyłeś ogona białym pióropuszem.
ale trudno, nie ma żarcia.
ty dużo potrzebujesz, to wiadomo.
u mnie zawsze tragedia z groszem,
zresztą straszny kłopot był w domu:
już pożarłeś czterech listonoszy.
no chod? tu, chod?, jaki pobłysk wilczy
czołga się ukradkiem w twoich ślepiach.
gdyby moi przyjaciele umieli tak inteligentnie milczeć,
toby było mi o wiele lepiej.
id? już leżeć. nie warto płakać.
w życiu gorsze udręki będą jeszcze.
ja kochałem nie odkryte nasze szlaki
i zmierzwioną sierść pachnącą deszczem.