Wiersze - Skowyt dla Carla Solomona

Skowyt dla Carla Solomona

Skowyt “Wyjmijcie zamki z drzwi! Wyjmijcie drzwi z zawiasów!” Skowyt dla Carla
Solomona Kiedy i on był młodszy, i ja byłem młodszy, znalem Allena Ginsberga,
młodego poetę mieszkającego w Paterson, stan New Jersey, gdzie jako syn znanego
poety urodził się i dorósł. Fizycznie był wątły, zaś umysłowo głęboko zmącony
życiem, którego doświadczył w pierwszych latach po I wojnie światowej w Nowym
Jorku i jego okolicach. Był kimś, kto stale odchodził, nie miało znaczenia,
dokąd; był kimś, kto mnie zaniepokoił, nie przypuszczałem bowiem, że
kiedykolwiek dojrzeje i napisze własny tom wierszy. Zadziwia mnie jego talent do
życia, do podróży i nieprzerwanego pisania. Nie mniejsze budzi zdumienie fakt,
że rozwija się i doskonali swą umiejętność. Teraz, piętnaście czy dwadzieścia
lat później, pojawia się z poematem, który budzi głębokie poruszenie. Nie ma
żadnej wątpliwości, bo wszystko na to wskazuje, że przeszedł przez piekło. Po
drodze spotkał mężczyznę imieniem Carl Solomon, z którym wśród kłów i
ekskrementów tego świata dzielił coś, czego się nie da opisać inaczej, jak
słowami,, których on właśnie użył. To skowyt pokonanego, gdyż przez upadek
przeszedł on tak, jak się przechodzi przez każde inne doświadczenie, zwyczajne
doświadczenie. W tym życiu wszyscy jesteśmy pokonani jednak człowiek, jeśli jest
człowiekiem, nie daje się pokonać. Oto poeta, Allen Ginsberg, który swym własnym
ciałem doświadczył okropności, opisanych w tym miejscu takimi, jakie były.
Zdziwienie budzi nie to, że przeżył, ale że na głębokościach odszukał kogoś,
kogo mógł kochać i wpatrzony w tę miłość sławi ją we wszystkich wierszach. Mów
sobie co chcesz, powiada, ale pomimo wszelkich poniżających doświadczeń, jakie
życie gotuje człowiekowi, duch miłości pozostaje żywy i on przywróci naszemu
życiu godność, jeśli nie zabraknie nam rozumu, odwagi, wiary - i sztuki! By
przetrwać. Wiara w poezję szła z tym człowiekiem ręka w rękę w jego wędrówce z
domu umarłych na Golgotę, nie różniącej się niczym od drogi Żydów podczas
ostatniej wojny. A przecież dzieje się to w naszym własnym kraju, na naszym
błogim poletku. Jesteśmy ślepi, ślepo żyjemy w ślepocie. Przeklęci są poeci, ale
nie są ślepi, oni patrzą oczami aniołów. Ten poeta spogląda na wylot i wokół
widzi okropności, którymi dzieli się w najintymniejszych szczegółach swojego
poematu. Niczego nie ukrywa, wszystkiego doświadcza do samego dna. Pochlania to.
Przekonuje, że to jest i jego własne - i, jak się wydaje, śmieje się i znajduje
czas i bezczelność, by kochać kogoś, kogo wybrał, i by utrwalić tę miłość w
świetnie napisanym wierszu. Unieście rąbki swych sukien, drogie panie, wkraczamy
do piekieł. William Carlos Williams