Wiersze - Adam Ziemianin strona 10

Październik

Jesień po lesie chodzi
Na ucho bukom szepcze coś po cichu
I łza się kręci w oku października
Gdy liść - za pokutę - opada po liściu

Dzień w noc przechodzi nie wiadomo kiedy
Powiązani ze sobą niewidzialnym mostem
I tyle smutku jest w pustych konarach
Gdy jesień daje swój deszczowy koncert

Po okolicy w białych kołnierzykach
Brzozy odchodzą - za las - samotnie
A Matka Boska w dziurawej kapliczce
Przez cały czas z dzieciątkiem moknie

Nie naprawiają daszku miejscowi anieli
Na motorach muszą jechać na dyskotekę
Nie naprawiają - bo już zapomnieli
Więc jeszcze tylko chcą przekrzyczeć jesień

Październik na Ogrodowej

Przemoknięte nasze spacery
zamoknięte nasze wspomnienia
pies gonił po Ogrodowej - ruchliwy
jak pierwsze filmy Louisa Lumiere\'a

Październik łzawił - mrugał liśćmi
jakby coś ważnego wpadło mu w oko
A to tylko my Ogrodową szliśmy
deszcz niósł się ponad nami wysoko

Czarny parasol był niemym świadkiem
rozmów naszych - pierwszych pocałunków
W październiku - gdy wszystko umiera
w nas się rodził pierwszy niepokój

Dziś czasem tamten październik
śni mi się jeszcze po nocach
I niemy świadek - parasol czarny -
słyszy gdy mówię że cię kocham

Pełnia nad Ogrodową

Wopista Marek
nie przekracza granicy
dobrego smaku
Reprezentuje na zielono
wojska ochrony pogranicza
więc jest trochę nerwowy
Lecz trudno się dziwić
skoro przyszło mu
pilnować granicy
polsko-słowackiej
i Krystyny-żony
bo nadpobudliwa

Wopista Marek
jest starszym kapralem
choć jeszcze bardzo młody
Ale stopień wojskowy
nic mu nie daje
gdyż księżyc w pełni
jest taki szalony
jakby miał coś
w sobie z generała

Wopista Marek
upilnował granicę
polsko-słowacką
z żoną mu się nie udało
Księżyc-generał
strzał nagle usłyszał
lecz nie drgnął
żaden nerw
na jego pucołowatej gębie

Pierwsze rozmowy

Pamiętasz rozmawialiśmy
a właściwie
to ja dla ciebie
wymyślone jabłka
prawie z raju zrywałem

Miałaś wtedy
słomkowy kapelusz
a pestkę w jabłku
słychać było
jak spłoszone serce

Teraz jest inaczej
wspólnie niesiemy
pełen kosz jabłek
z lata
dojrzałym rumieńcem

Pieśń dziadowska z Ogrodowej

Nasza ulica
biedna była
lecz nie miała
swego żebraka

Wszystkim raczej
średnio się żyło
każdy -jak umiał -
dziury łatał

Jednak raz trafił
tu ktoś po prośbie
nie swój był całkiem
lecz jakiś przyjezdny

Rękaw mu latał
i nogawka pusta
Wczuwał się w rolę
nawet bez pieniędzy

Czapkę wojskową
nosił na bakier
w ręku pudełko
po konserwie rybnej

W kurzu leżał
trochę zagrzebany
tak czuł się
chyba najlepiej

Mruczał pieśń
dziadowską
o końcu świata
- chwytała za kieszeń

Ludzie mu grosza
nie żałowali
już za to samo
wart był tych pieniędzy

Później go spotkałem
gdy pił piwo jasne
ręce już i nogi miał
na swoim miejscu

Cud się stał chyba
Cud na Ogrodowej
wszyscy mówili
i lżej im było na sercu

‹‹ 1 2 7 8 9 10 11 12 13 16 17 ››