Ballada o syrenie okrętowej
Gdy nasz statek szedł na dno,
Martwił się tym mało kto,
Co tam jeden statek mniej, jeden więcej.
Zresztą miał opinię złą, przeznaczony był na złom,
Już armator go skreślił w swojej księdze.
Gdy wiatr hulał, a deszcz siekł, tak jak sito kadłub ciekł,
Trzeszczał każdy dyl w nim, każdy gnat,
Krzywy komin sadzą wiał, wodę tak jak gąbka brał,
Stara łajba, stare pudło, stary wrak.
Pływaliśmy tyle lat, zwiedziliśmy cały świat,
I trzeba było zejść z tego statku.
Najpierw Dany, potem Jim, ja zeszedłem razem z nim,
Dalej Billy i szyper na ostatku.
Odpływała z nami łódź, szyper krzyknął: "Wiosła rzuć,
Gwizdkiem mu ostatni salut dajmy!"
Poszedł z wiatrem ostry dźwięk, a ze statku nagle jęk,
Jęk syreny pełen smutku, pełen żalu.
Nikt nie został przecież tam, on oddaje salut nam,
On nas żegna, tak jak zwyczaj każe.
Jeszcze komin w górze tkwi, jeszcze chwila i już znikł,
I bez statku zostali marynarze.
Słowem się nie ozwał nikt, mechaniczny może trik,
Gdy dociekniesz i tak nic Ci nie pomoże.
Jak siedliśmy wtedy pić, tak pijemy aż do dziś,
Czasem dziwne rzeczy dzieją się na morzu.