Van Gogh
Dawno już w mieście drwił z niego każdy
Pośmiewiskiem był ludziom na co dzień
A on wariat chory na wyobraźnię
Zawsze w drodze, spóźniony przechodzień
Dokąd idziesz pytali go wszyscy
Z tego bracie to trzeba się leczyć
A on brał tekturową walizkę
I wychodził swym obrazom na przeciw mówiąc:
Ref: Idę tam gdzie bezmiar błękitu
Światłocienie cyprysów przy drodze
Ferią barw każdy ranek rozkwita
Chociaż wiem, ze do celu nie dojdę
Gdy malował świat milkł jak zaklęty
Kurczył się w skrawek płótna na ramach
A on pieścił je jak pierś kobiety
W siedmiobarwnych tęcz kreskach i plamach
Kiedy kończył wpatrywał się w cisze
By natchnieniem nasycić swą dusze
A gdy dał się już marchandom wykpić
Pił noc cała by z brzaskiem wyruszyć mówiąc:
Ref: Idę tam gdzie bezmiar błękitu
Światłocienie cyprysów przy drodze
Ferią barw każdy ranek rozkwita
Chociaż wiem, ze do celu nie dojdę