zakazy 1 wpis dla sprawdzanej frazy

Wiersze

  • Kwintet
    Josif Brodski
    KWINTET
     
    I
     
    Powieka drga. Z ust wyrasta
    cisza. Europejskie miasta
    ścigają się od stacji do stacji. Zapach
    mydła zdradza mieszkańcom dżungli zbliżającego się wroga.
    Akurat tam, gdzie postała twoja noga,
    pojawiają się białe plamy na mapach.
     
    W gardle zaschło. Podróżnik prosi o coś do picia.
    Dzieci, godne rzetelnego bicia,
    napełniają powietrze rozdzierającym wrzaskiem. Powieka
    drga. Co do kolumn, to właśnie zza
    kolumny ktoś się zawsze wyłania. Nawet za-
    mknąwszy oczy, nawet we śnie widzicie człowieka.
     
    W piersi głos jak plwocina się zbiera:
    „Daj mi papier, atrament i niech cię cholera
    weźmie!” Powieka drga. Niezrozumiałe lamenty
    za ścianą (jak modlitwa) jeszcze dodają zgryzoty.
    Potworność w mózgu wzbogaca obce przedmioty
    nieznajomego pokoju o znane elementy.
     
    II
     
    Czasem na puszczy głos wołającego się słyszy.
    Wyciąga się aparat, żeby postać utrwalić na kliszy.
    A tu masz – ciemno się robi. Przysiądź choćby na krótko,
    pożartuj z zagadującą śpiewnie, z południowym akcentem,
    małpką, co zlazła z drzewa i, nim zdążyła ze szczętem
    stać się człowiekiem, już się stała prostytutką.
     
    Lepsze parostatkiem do Rygi jechanie,
    uczestnictwo w błękicie, w geografii, a nie
    jedynie w historii, tym wrzodzie na zdrowym lądzie.
    Lepsze w Grenlandii płacz i zgrzytanie
    nart, kiedy to, co po tobie zostanie,
    to góry lodowe i foczy tłuszcz na wodzie.
     
    Nie zapomnisz, ćwicząc na alfabecie,
    punktu B – celu podróży po świecie.
    Kruk jak to kruk tam nie musi krakać jak wrony da capo;
    Szczeka pies na psią dolę, a w zbożu kąkole;
    tam jak kuśnierz nad skórką z marsem na czole
    cały Sztab Generalny nad pożółkłą krząta się mapą.
     
    III
     
    Trzydzieści siedem lat patrzę, jak ogień płonie.
    Powieka drga. Obie dłonie
    wilgotnieją od potu. Policjant wziął dokumenty
    i zniknął w drugim pokoju. W zapale urzędniczym
    wzniesiony w górę obelisk w obłokach kończy się niczym
    cios w stylu Euklidesa, niczym ogon komety.
     
    Noc. Włos barwy popiołu – sam siadaj do stołu,
    sam sobie pan i cham, sam od góry do dołu.
    Śledź przecinając tłustym drukiem złożone wyrazy
    o erupcji wulkanu Bóg wie gdzie (jednym słowem –
    w obcym środowisku), straciwszy głowę,
    ogonem wspiera się o „Ostatnie Zakazy”.
     
    Brzęk much na orientalnym bazarze –
    to rozumiem! Na trotuarze
    dwa kroki od hotelu podróżnik jak ryba w sieci
    rozdziawionymi ustami suche powietrze chwyta.
    To, co na tym zabiło, równie silnym wita
    bólem na tamtym świecie.
     
    IV
     
    „Gdzie to jest?”, dziwi się kuzyn przygładzając za uchem
    rezolutny kędziorek. „Tutaj”, odpowiada kuzynka ruchem
    palca skacząc po górach. Huśtawka skrzypieć zaczęła
    w starym ogrodzie. Na stole stojące
    fiołki. Parkiet oślepia słońce.
    W salonie kantylenę prowadzi wiolonczela.
     
    Nocą cień słonia oddziela się od głazu.
    Księżyc tkwi nad płaszczyzną krajobrazu.
    Srebra rzeki żaden zysk się nie ima.
    W samotnym pokoju wgniata pościel
    biały (śniady) akt – mówiąc prościej:
    trefny pejzaż pędzla anonima.
     
    Wiosną w błocie krzątają się pracowite mrówki;
    szpak i inne stworzenia wracają z wędrówki;
    pień porasta listowiem; niebo jak szyba.
    Jesienią jastrząb zatacza koła – raz jeden i drugi,
    rachując we wsi kurczęta. A na ramionach sługi
    majta się biała marynarka sahiba.
     
    V
     
    Czy było powiedziane słowo? Jeżeli
    tak – to w jakim języku? Czy był to chłopiec? Ile byśmy musieli
    wrzucić lodu do szklanki, żeby zatrzymać Titanic
    myśli? Czy całość pamięta o roli
    części? W akwarium od ptaków się roi –
    co ma pomyśleć botanik?
     
    A teraz wyobraźmy sobie pustkę doskonałą.
    Miejsce bez czasu. Gdzie się już dokonało.
    Samo powietrze. Po prostu Mekka
    powietrza. Tlen i azot. Gdzie
    nie spojrzeć. A w nich dzień w dzień
    drga samotna powieka.
     
    To zapiski naturalisty. Za-
    piski naturalisty. Kapiąca łza
    spada w próżni nie wiedząc, co przyspieszenie.
    Odrośl wiecznozielonej neurazji, słysząc bzzz
    tse-tse przyszłości, dygocę z
    paznokciami wbitymi w swoje korzenie.
     
    (z tomu: Urania, 1987)