świat stoi otworem 1 wpis dla sprawdzanej frazy

Wiersze

  • Oczy Cypy
    Remigiusz Grzela
    I.
    Biegłem peronem jak oszalały. Zupełnie jak w malignie. Tak jakbym gonił
    pociąg. A pociąg stał spokojnie - do odjazdu został jeszcze dobry
    kwadrans. Dobiegając do mojego wagonu przewróciłem staruszkę, która
    wymachiwała mi laską krzycząc za mną i zsyłając na mnie wszystkie plagi
    egipskie. Pot ściekał po moim karku, z karku spływał po plecach.
    Powinienem był się odwrócić - coś powiedzieć, pomóc tej pani się
    pozbierać, przeprosić. Byłem zajęty czym innym. Gnałem na złamanie
    karku. Tak jakbym zapomniał o bólach w sercu, które ostatnio często
    mnie nawiedzały. Albo też o swoich latach. A może miałem w sobie tyle
    siły, bo goniłem lata, co już przeszły, swój zaprzeszły czas. Goniłem - a
    może uciekałem, chory do nieprzytomności.
    Drzwi do mojego wagonu były jeszcze zamknięte. Nerwowo je szarpnąłem.
    Nie chciały się otworzyć. Szarpałem coraz mocniej. Dopiero za piątym, czy
    szóstym razem skutecznie. Wskoczyłem do środku - i zrozumiałem, teraz
    naprawdę zrozumiałem, że kogoś gonię. Kogo? Na litość Boską, co się ze
    mną dzieje - zadawałem sobie to pytanie bojąc się, że postradałem
    zmysły.
    Zaglądałem do kolejnych przedziałów. Zmieniały się twarze, tej jednej nie
    było. No przecież musi tu być. Gdzie jest jeśli nie tu?

    II.
    Miała trzydzieści, może trzydzieści pięć lat, piękne rude włosy opadające
    lekko na ramiona; ładną twarz o ostrych, wyraźnych rysach - wystające
    kości policzkowe, orzechowe oczy, zadarty nosek. Miała szerokie ramiona
    i wysoką szyję.
    Było w niej coś intrygującego. Piękna kobieca twarz i męskie ciało.
    Podglądałem ją przez szybę. Nie mogę tak wejść. Nie w tym stanie.
    Stałem na korytarzu. Otworzyłem okno. Pomogło mi kilka głębokich
    wdechów. Starałem się zapanować nad emocjami, uspokoić się.
    Wchodząc ukłoniłem się. Nie patrzyła na mnie - wypatrywała czegoś za
    oknem, gdzie świat pogrążony był jeszcze w mroku. Powtórzyłem trochę
    głośniej:
    ‘Dzień dobry.’
    Poderwała się. Spojrzała mi w oczy - zupełnie zmieszana, złapana w
    pułapkę. Jej twarz zrobiła się sroga, mięśnie napięte. Była jak zwierzę, do
    którego celujesz - a które prosi o zachowanie życia. Miała oczy zwierzęcia,
    które wie, że za chwilę zostanie zranione...
    To prawda - była zmieszana. Ale podjęła grę.
    ‘Dzień...dobry... Przepraszam, zamyśliłam się trochę...’ - odpowiedziała
    niskim, przestraszonym głosem.
    Ja byłem już spokojniejszy, choć nadal rozpalony, rozgorączkowany, obcy.
    Wyjęła z torby książkę. To był “Sztukmistrz z Lublina”.
    ‘Lubi pani Singera?’ - zapytałem zakłócając jej ciszę.
    ‘Singer przypomina mi dzieciństwo. Też zapamiętałam taki świat, i
    takiego sztukmistrza. - mówiła opanowując strach (strach przed sobą),
    mówiła podejmując grę, nie patrząc na mnie, stale uciekając - Znałam
    takiego artystę. Ale wie pan, nie ma już takich ludzi.’
    ‘Znała pani?’
    ‘Jakiż to był dziwny człowiek. Tajemniczy. Jeszcze kiedy byłam bardzo
    mała biegałam, kiedy przyjeżdżał jego wóz. Podchodziłam blisko - w
    trakcie prób - i zza kotary obserwowałam jak te wszystkie cuda powstają,
    jak wypuszcza z kapelusza gołębie. I chciałam pójść za nim w świat. Tylko
    być. Nic więcej. I poszłam...’
    ‘Poszła pani?’ Powtarzałem za nią jak kretyn.
    ‘Co? Nie nadawałam się do takiego życia. Był dla mnie nieodgadniony.
    Traktował mnie jak córkę - i nawet przedstawiał swoim kobietom... To
    było naprawdę podłe. Nie jest pan w stanie wyobrazić sobie takiego
    uczucia, takiego poniżenia, zeszmacenia. Te wszystkie pindy puszczały
    do mnie oko, niby mówiąc: I co, mała - myślałaś, że masz go tylko dla
    siebie? Ty nie możesz mu wszystkiego dać. A to nie jest człowiek, który
    zadowoli się byle dziewczynką. - Mimo to nadal z nim byłam. Nikogo
    innego nie miałam. Z czasem przestała mi wystarczać rola asystentki -
    chciałam po prostu z nim być, tak jak kobieta jest z mężczyzną, i kiedy to
    się stało, zrozumiałam, że tak również nie umiem. Zabrał mi marzenie.
    Zabrał mi moją nadzieję. I odeszłam. Tak, pamiętam ten świat,
    doskonale pamiętam.’
    ‘Tak?’ - Wtrąciłem enigmatycznie niczego nie rozumiejąc - bo co niby
    miało znaczyć, że pamięta ten świat - jaki świat?
    ‘No i co, że zupełnie nic dla niego nie znaczyłam... To był artysta,
    rozumie pan? Artysta nie może przejmować się taką, jak ja. Artysta musi
    porzucać i musi wracać. Musi stale podgrzewać emocje, targać swoim
    życiem. Artysta musi kochać i musi nienawidzić. On potrafił kochać - i
    nienawidzić równocześnie, sprawiać ból i płakać jak dziecko, skulony pod
    stołem, jak dziecko, które nie wyjdzie spod tego stołu ze strachu.
    Mówiłam mu, że zabija i siebie i mnie. Ale to był artysta... On żył tym
    zabijaniem. Bez tego zabijania niczego nie umiałby zrobić. Singer był
    artysta. On wiedział co to znaczy zabijać. I w gruncie rzeczy pisał o mnie...
    Znam jego miejsca. Bo wie pan, to są też i moje miejsca. Wychowałam
    się na Krochmalnej w Warszawie. Przepraszam, nie powinnam pana
    zanudzać.’
    Zastanawiałem się jak może tak ze mną grać, tak udawać, że nie wie kim
    jestem.
    Pociąg spał chyba - bo czułem, że maszyna strasznie się wlecze, że nie
    jest w stanie uciągnąć wszystkich wagonów. Za oknem zmieniały się
    widoki. - Lasy, pola i małe wioski - zaspane i obce. Nad ziemią unosiła
    się mgła.
    Monotonnie płaski krajobraz zmienił się nagle. Wyglądało to tak jakby
    wyżłobiono w nim dół. A w nim spało jezioro, para unosiła się ponad
    dolinkę - aż wydało mi się, że to rodzaj bagniska, które zaraz zacznie
    bulgotać, gotować się, czarować. Wyobraźnia jak zwykle wymykała się
    spod kontroli - a że dzień dopiero miał się obudzić - to wszystko wydało
    mi się jeszcze bardziej podsycone, baśniowe.
    ‘Z takim życiem jak moje... Wie pan, trudno jeszcze je lubić. Mój świat już
    odszedł - a tak nie umiem żyć. Po prostu nie umiem.’
    Mówiła zupełnie jak ktoś u kresu - bynajmniej nie jak człowiek, przed
    którym świat stoi otworem. To było naprawdę dziwne.
    ‘Miałam pięcioro rodzeństwa. Aron był najmłodszy - ja zaraz po nim. Moje
    siostry - Cypa, Róża, Irit i Milka bardzo mi matkowały. Tak było w mojej
    rodzinie, że starsze dzieci bawiły młodsze. Mama ciężko chorowała.
    Zmarła na gruźlicę jeszcze zanim to wszystko się zaczęło. Ojciec był
    uczony Żyd. Zawsze siedział w świętych księgach.
    Bieda była jednak w naszym domu potworna. Pamiętam, że nieraz litował
    się nad nami rudy Gimpel w kolonialnym i nie brał pieniędzy. Wiedział jak
    nam ciężko.
    Może za szybko musiałam wydorośleć. Bo byłam chyba od urodzenia
    stara. Ale i lubiłam się bawić z innymi dziećmi - więc chyba nie do końca z
    tą starością było tak, jak mówię.
    Na Twardej mieszkała nasza ciotka, Ruta, straciła męża w rok po ślubie. I
    nigdy nie zdjęła żałoby. Opłakiwała go przez wiele, wiele lat. Chodziłam
    do niej czasami - a ona grała na fortepianie serenadę Schuberta. To była
    siostra mamy, bardzo postępowa pani - i tato bardzo denerwował się jak
    do niej szłam. Toteż chodziłam w tajemnicy. Przychodzę do niej kiedyś -
    drzwi otwarte. Wchodzę do środka. Ciotka leży na dywanie - cała w
    konwulsjach, rzuca się jak ryba wyciągnięta z wody. Blada cała - nawet
    sina - oczy duże, wybałuszone, tępo patrzące. Szczęka stukała głośno,
    zęby szczękały. Byłam przerażona. Nie wiedziałam, co robić. Wołać kogoś,
    czy uciekać. Ciekawość była silniejsza. Patrzyłam na nią w zapamiętaniu,
    zamiast pomóc. I wtedy ciotka Ruta się odezwała. Jej głos dziwny. To nie
    był jej głos. Mówiła jak mężczyzna. Krzyczała: Zrób coś! No, zrób! Już tak
    nie mogę!
    Ja jednak niczego nie zrobiłam. Choć dziś myślę, że to nie było wołanie
    do mnie. Dziś wiem, że przez ciotkę mówił dybuk jej męża.
    Stałam jeszcze chwilę. Ciotka leżała na dywanie - i krzyczała prosząc
    pomocy. I uciekłam. Biegłam zdyszana, roztrzęsiona. Dalej nie
    wiedziałam, czy powiedzieć ojcu, co zrobić w domu.
    Odczekałam chwilę na podwórku. Emocje opadły. Wróciłam jak gdyby
    nigdy nic. Ojciec czytał u siebie. Niczego nie powiedziałam. Następnego
    dnia tato powiedział: Bo widzisz Nina, ciotka Ruta odeszła.
    Byłam wstrząśnięta. Odeszła, bo jej nie pomogłam. Co wieczór widziałam
    ciotkę leżącą na dywanie - nie mogłam zasnąć, źle spałam. Jeszcze dziś
    to wraca.’
    Więc jak to możliwe? Spojrzałem jej w oczy. Dopiero teraz zauważyłem, że
    na jej twarzy pojawiły się drobne zmarszczki, włosy przestały lśnić - były
    zaniedbane, a może jedynie zmęczone.
    Gdzie podziała się ta ładna twarz, którą widziałem wsiadając do pociągu?
    Na moich oczach zmieniała się, starzała, odchodziła. Brzoskwiniowa cera
    zmieniała się w pomięty pergamin. A może to już nie ona? Może
    przysnąłem - a miejsce tamtej kobiety zajęła inna, starsza, dojrzalsza,
    smutniejsza. W tej smutek był większy.
    ‘Czy to wszystko aby na pewno pana interesuje?’
    ‘Zastanawiam się tylko...’
    ‘Nad czym?’
    ‘Mówi pani o swojej młodości jakby to wszystko działo się przed wielu,
    wielu laty.’ - próbowałem podtrzymać dialog, grając już - bo może chciała
    żeby grał, żeby tego wszystkiego słuchał.
    ‘Bo działo. Teraz wyraźniej to widzę - a może po prostu chciałabym stale
    tak trwać, przy ojcu, przy mamie, przy swoim rodzeństwie. Dopiero na
    starość zdałam sobie sprawę z tego jak ważne są te pierwsze lata... To
    wszystko straszne - i nadal trudne dla mnie. W moim życiu zawsze
    stawałam twarzą w twarz ze śmiercią. Zawsze była obok, blisko - zawsze
    odbierała mi to, co kochałam. Mama odeszła wcześnie. Później ciotka
    Ruta. Później Cypa - zmarła na gruźlicę. Męczyła się strasznie. Pluła
    krwią. I wie pan, co powiedziała przed śmiercią - że żałuje, że nie wie, jak
    smakują daktyle. Bo daktyle były dla niej nie tylko egzotyczne - one były
    symbolem tego, co piękne - jak dalekie krainy, o których snułyśmy
    opowieści leżąc w łóżku. Czasem tak niewiele trzeba...
    Bardzo Cypę kochałam. Zastępowała mi mamę. Ojciec tracił nas po kolei -
    i szukał odpowiedzi w mądrych księgach. Czy znalazł? Czy na to w ogóle
    jest jakaś odpowiedź?
    Cypa była taka ładna - ach, jak chciałam wyglądać tak, jak ona, tak samo
    chodzić. I nie ma już Cypy.’
    Spojrzała w okno i zapominając o mnie patrzyła tak przez chwilę. Dzień
    zdążył już wstać. Słońce wznosiło się nad koronami drzew. Gdzie patrzyła?
    I co widziała? I dlaczego wciąż mnie nie zauważała. Tak jakby nie do
    mnie to wszystko mówiła - opowiadała to obcemu człowiekowi, tymczasem
    ja...
    Ja widziałem dziwną wioskę - krainę samotnych domów. Stały rzędem,
    wzdłuż rzeki, w jednym szeregu, trochę jak żołnierze. Pociąg jechał górą,
    nad nimi. Spadziste omszałe dachy porastały trawą.
    Nagle do przedziału wszedł konduktor. To wyrwało ją. Posłusznie wyjęła z
    torebki bilet. Dopiero teraz spojrzałem na jej dłonie - suche,
    pomarszczone palce - i na skórę jak papier. Palce zesztywniały.
    Przeraziłem się. Konduktor wyszedł. Kobieta nic nie mówiła. Mimo to
    poruszyła się, jakby zbudzona i powiedziała czując, jak ważne to dla mnie:
    ‘Opowiem panu coś jeszcze.’ Otworzyła ponownie torebkę i wyciągnęła z
    niej starą żółtą fotografię. Na zdjęciu był stary brodaty człowiek w czarnym
    chałacie otoczony dziećmi. Obok stała chuda szara kobieta. Bez
    uśmiechu, bez życia - wyblakła jak fotografia.
    ‘To ojciec, to mama - o, a to Cypa.’
    ‘Podobna jest pani do siostry.’
    ‘Podobna... Tak...’
    Milczała chwilę - a ja dopiero teraz zdałem sobie sprawę z absurdu, jaki
    wypowiedziałem. Przecież ci ludzie nie mogli być jej rodziną. To stare
    bardzo zdjęcie.
    ‘Ale kiedy to naprawdę oni.’ - usłyszałem. Czyli czytała w moich myślach.
    ‘Róża to ta średnia. Zakochała się w goju - i ojciec nie pozwalał jej się z
    nim widywać. Zamykał w komórce. Nie mogłam tego zrozumieć - taki
    mądry człowiek i taki okrutny zarazem. Mówili, że jest Bogobojny Żyd.
    Może to robił właśnie z tego strachu. Któregoś dnia Róża uciekła z domu.
    Chciała wskoczyć do pociągu. Wpadła pod koła.’
    Patrzyłem na jej twarz. Była sucha, tak jakby wylała już wszystkie łzy,
    jakby była wyschniętym korytem. Jej twarz pokrywała gęsta siatka
    zmarszczek. Oczy zrobiły się małe. Powieki ciężkie. Przysunęła zdjęcie
    bliżej oczu, aż pod sam nos. Schowała się w tej fotografii.
    ‘A to Aron, mały kapryśny Aron. Razem z Irit i Milką trafił do Auschwitzu.
    Wywieźli ich i nikt ich więcej nie widział. Mnie znajomi Polacy wyrobili
    aryjskie papiery. I tylko ciężej przez to miałam. Bo jak tu żyć... Jak żyć
    było. Kiedy tylko ta fotografia została z całego świata. Da pan wiarę - cały
    mój świat, całe życie pogrzebane - a historia zapisana o tu, w tych
    twarzach, w tych mądrych, ognistych oczach - kiedy jeszcze nic nie
    wiedziały, i nie mogły przeczuć. W tych oczach spokoju i codziennej
    radości, mimo biedy i głodu. Dlatego opowiadam - bo jak nie ja, to kto
    opowie? Kto przypomni? A jak mnie nie będzie, to już nikt. Może czasem
    ktoś wspomni - ale w to już nie wierzę. Nikt nie dopomina się o oczy
    Cypy, Róży i Arona. Już nikt. Może jeno dybuki gdzieś jeszcze upomną
    się o swoje dawne, ziemskie życie. I nikt więcej.’
    Roztrzęsionymi dłońmi schowała zdjęcie do torebki. Wyżłobiona bruzdami
    twarz smutniała. Oczy oddalały się ode mnie. Zaczesała jeszcze swoje
    siwe włosy.
    ‘Jego nie ma na tym zdjęciu. Nie ma go już na żadnym zdjęciu. Spaliłam
    wszystko, kiedy zrozumiałam, że on nie dla mnie, że niczego już mu dać
    nie mogę. Dopóki mężczyzna czerpie z kobiety swe życie, i kobieta żyje.
    Kiedy zauważa, że kobieta niczego już nie ma, zabija ją. Dopóki kobieta
    czerpie z mężczyzny swe życie, mężczyzna czuje, że jest kochany.
    Przyzwyczaja się i przestaje dawać. Kiedy kobieta zauważa, że już nie
    bierze się z mężczyzny, daje mu swobodę, a sama umiera. Kobieta
    umiera w każdym z tych przypadków. Ja już dawno umarłam... Umarłam
    kiedy przestałam być zdradzana.’
    Z kieszeni marynarki wyciągnąłem swoją fotografię.
    ‘Poznaje pani?’
    ‘Co też pan mówi, jak mogłabym poznać, przecież my...’ Mówiła nie
    patrząc na zdjęcie, które trzymałem w dłoni.
    ‘Proszę, spójrz...’
    ‘Spójrz?!’ Jej oczy ślepo wypatrywały postaci na fotografii. Wzięła ją do
    ręki. Gładziła palcami. Przysuwała do oczu, spoglądała przez okulary i je
    zdejmując. Sciskała mocno, gniotła w dłoniach.
    ‘Chciałam żebyś to wszystko usłyszał, a jednak marzyłam, że pozwolisz
    mi wysiąść, że nie będziesz mnie zatrzymywał. To nie miało tak być. A
    Rojze, twoja piękna Rojze?’
    ‘Została w domu, z wnukami. Mamy czworo wnucząt - piękne żydowskie
    dzieci. Najmłodszy to Aron...’
    ‘Aron?...’

    III.
    Pociąg zatrzymał się.
    Szła do wyjścia. Nie chciała żebym szedł za nią. Nie chciała żebym widział,
    że kuleje, że ma problemy z chodzeniem. Była starą kobietą, którą
    kiedyś znałem. Kiedyś. To ja byłem tą starą kobietą.

    kwiecień - lipiec 2000 r.