Nie wiem, co to poezja,
jest w niej coś z laski Mojżesza:
strumień dobędzie ze skały,
umie zabijać i wskrzeszać
Ja nie chcę wiele:
ciebie i zieleń...
Jestem wiatr szeleszczący w liściach,
jestem liść zagubiony w wichurze.
Więc na co mi inny świat,
inna część świata,
skoro czy tu, czy tam,
w życiu zawiłem
trwale to tylko mam,
co utraciłem?
Słowa miłości, słowa rozpaczy
zdławiła noc głuchoniema.
Kochać — to znaczy: dotknąć, zobaczyć,
a ciebie nie ma... nie ma...
Nie wiem, co to poezja, nie wiem, po co i na co... Wiem, że czasami ludzie czytają wiersze i płaczą...
Kochałbym cię ( psiakrew, cholera ),
gdyby nie ta niepewność,
gdyby nie to, że serce zżera
złość, tęsknota i rzewność.
Mysi być cierpienie i miłość,
żeby napisać wiersz.
Idę sobie zamaszyście
i opada ze mnie życie jak jesienne liście.
Jakie liście? - dębu, brzozy, topoli,
ale to boli.
Com miał od ciebie? -
to, co od kwiatu,
co zakwitł pięknie
i wiądł powoli,
prócz tego -
imię do poematu
no i miesiące melancholii.
A ja myślę i myślę o tobie
po przebudzeniu, przed snem...
Może ja jestem coś winien tobie? -
bo ja wiem.
A ja patrzę w siebie - może w pustkę?... -
prawie płaczę,
zgarniam w wierszy jedwabistą chustkę
zbędne, natrętne rozpacze.
Szumi alkohol i wieczność...
Mruczą: Zalał się gość...
A ja: Zgódźcie na Drogę Mleczną
taksówkę... Ja już mam dość...
Chciałbym tobie śpiewać pieśni,
serc wzajemne czując bicie,
z tobą prześnić całe życie,
tobie tylko śpiewać pieśni.
Zanim życia sen się prześni,
nim spoczniemy w wiecznym bycie,
chciałbym tobie śpiewać pieśni,
serc wzajemnych czując bicie.
A kiedy będę umierać,
skoro umierać mam,
ty nie bądź przy tym i nie radź:
już ja potrafię sam.
Przelatują, wieją przeze mnie
listopady chwil, których nie ma...
To-tylko liście jesienne.
To-pachnie ziemia.
Są w ojczyźnie rachunki krzywd, obca dłoń ich też nie przekreśli. ale krwi nie odmówi nikt: wysączymy ją z piersi i z pieśni.
I oczy wilgotne,
i serce samotne,
i nie wiem, co robić dalej.
Ja chciałbym gdzieś w lesie
(a niech mnie rozniesie!) -
umrzeć z żalu.
Cóż mi zostało? Tęsknić i iść,
tułać się - wiatrem porwany liść -
i słuchać szumu biblijnych rzek,
a we śnie widzieć wiślany brzeg...
...i serce złożyć w kochane ręce...
To mi zostało.Chyba nic więcej.
Mógłbym tak pleść bez końca
z poetyckiego nawyku...
Dobranoc. Adres ojca:
Aleja Róż i Słowików.
...I chwytają mnie złe listopady czarnymi palcami gałęzi...
Ja jednak jestem poetą...
chciałbym wiersz napisać o wielkim kochaniu...
nie to!
daj nam, poezjo, najprostsze
ze słów prostych i z cichych- najcichsze,
a umarłych w wieczności rozpostrzyj
jak chorągwie podarte na wichrze.
A ja z tej mgły chcę uciec
w jasność,
powrócić do jasności, powrócić,
zasnąć...
I słów nie było
I niepojęta tkliwość złączyła nam dłonie...
Upiory jakieś
mam na rękach kołysać
w bzdurach po szyję?
No cóż? było kilka miłości
i trwoga, i noce bezsenne,
było dużo tkliwości i złości,
wszystko zmienne.
Anka, pożyję, dopóki będę
ten bratek biały
oplatał w miłość, śmierć i legendę,
w tym jestem cały.
Słuchaj, Jezu, słuchaj, Ryfka, sie Juden,
za koronę cierniową, za te włosy rude,
za to, żeście nadzy, za to, żeśmy winni,
obojeście umrzeć powinni.