Powiedz mi, że się boisz, uwierzę, że jesteś.
Śmierć jest przecinkiem w zdaniu twego życia.
Ciebie biorąc, z Ciebie pijąc, ja o niebo
Już nie dbałem wiedząc przecież, że to jedno.
Ktoś kto kocha, nie jest tym, co umrze.
Moja nieśmiertelność jest krótka ale pewna
Kończę się w twoich oczach
Umiem być ciszą
Kończę się w twoim śnie
Po dziewiąte:
Życie jest nic niewarte
Po dziesiąte:
Może jest wiersza warte?
I znów jesteś bogatsza ode mnie – o tę śmierć
którą Ci wymyśliłem i już się stała ważna
Sól w nasze rany, cały wagon soli
By nie powiedział kto, że go nie boli
Bądź biegunem mojego pomylonego serca
Rakiem, który mózg jedząc pozwoli poczuć mózg
Bądź wodą tlenu dla spalonych płuc
Wyrzec słowo, by stwierdzić, że głos
Jest krzykiem i nikogo to nie obchodzi
Musi być ktoś, kogo nie znam, ale kto zawładnął Mną:
moim życiem, śmiercią; tą kartką.
Mój słownik jest ubogi! Słowo nadziei: jutro
Odmienia się jedynie przez Twoją osobę.
A już słowo miłości omija język: złożyć
Z głosek głodu się nie chce lub składa za późno,
Kochać-aż do obrzydzenia!
A kiedy, czując w sobie nagłe ostrze
W największym strachu krzyknę: Kocham Cię
Wtedy, rzeźniku, znów przekonasz się:
Kobiety mówią czasem ludzkim głosem
Ale ja przychodzę tu jak legendarna
Zjawa co znikąd wyszła podobna tylko sobie